piątek, 10 marca 2017

Wyprawa na księżyc- Lanzarote- wyspa wulkanów i ognia. Czerń, błękit i biel.


Nadeszła pora na blogowy powrót do naszego grudniowego rejsu wokół Wysp Kanaryjskich. Nasz kolejny przystanek to Lanzarote- wyspa tysiąca kraterów... 

Zaczynamy standardowo: najwyższy pokład, wschód słońca i nowa wyspa wyłaniająca się na horyzoncie. Cumujemy w stolicy wyspy Arrecife. Ten dzień mamy dość dokładnie zaplanowany. Wcześniej zarezerwowaliśmy sobie w wypożyczalni samochód i zaplanowaliśmy trasę na której znajdują się miejsca warte według nas zobaczenia! 

1. Park Narodowy Timanfaya
2. Winnice
3. Plaża Playa del Papagayo

No to w drogę!!!


Arrecife
Ponieważ w Arrecife znajdują się dwa doki przeznaczone dla promów ( jeden - praktycznie z trapu schodzi się do samego centrum miasta, drugi położony na obrzeżach,oddalony 1,5 km od centrum) nie bardzo wiedzieliśmy gdzie wynająć auto. Przy doku nr 2(dalszy) jest kilka wypożyczalni, no fajnie, a jeśli będziemy cumować w doku nr 1(centrum) będziemy deptać gdzieś daleko? Ryzyk-fizyk, tak-czy-siak będziemy i tak zmierzać do centrum, więc zarezerwowaliśmy auto w wypożyczalni do odbioru w centrum . Na dobry początek dnia przespacerowaliśmy się według znaczków wytyczających ścieżkę dla pieszych do centrum. Najpierw prowadziła przez pola zastygłej lawy, która przy kontakcie z morska wodą zastygając stworzyła kosmiczny krajobraz. Dalej widok na dawny zamek- chyba teraz dostępny do zwiedzania w postaci muzeum. To tu najbardziej kontrastowały ze sobą kolory błękitnego nieba, czarnej, wulkanicznej ziemi i białych ścian domostw rozdzielonych niewielkimi plamami zielonej, kaktusowej i palmiastej roślinności. Dalej czekały nas jeszcze piękniejsze widoki- tafla wody niewielkiej zatoczki z kolorowymi rybackimi łódkami tworzyła lustrzane odbicie widoku zmiksowanych czterech kolorów.
Dalej rozpoczynało się doskonale zagospodarowane wybrzeże z piaszczystymi plażami, parasolkami i leżakami w komplecie, do tego bary, kafejki i restauracje. Docieramy do wypożyczalni. Po miłej rozmowie z panem obsługującym wypożyczalnie, który nie widząc żadnej bariery językowej gadał do nas po prostu po hiszpańsku! Było zabawnie Seniore;) Jedziemy!

Park Narodowy Timanfaya
Zanim dotrzemy do parku czekają na nas kosmiczne widoki i zapachy!! Tak, skoro jesteśmy na wulkanicznej wyspie od czasu do czasu zaciągamy się skiśniętymi oparami siarki, ale co tam, te widoki- stożki, niby pagórki bez wierzchołków, niby ma być szczyt a on taki ścięty i zapadający się do środka;) O tym, że przekraczamy granicę parku informuje nas na powitanie symbol diabełka trzymającego "widełki" nad swoimi rogami. To jest znak rozpoznawczy tego parku, akcentowany w wielu miejscach. Postanawiamy dojechać do punktu widokowego, gdzie znajduje się restauracja El Diablo serwująca dania pieczone nad wulkanicznym żarem. Zanim tam dojeżdżamy zaglądamy do muzeum poświęconego temu parku, jego geologii i co najważniejsze dowiemy się tam wszystkiego czego chcemy na temat wulkanów. Przy zjeździe z drogi prowadzącej do restauracji stoi niepozorna budka, gdzie pan nie pytając o to czy chcemy czy nie wciska nam dwa bilety na wycieczkę autokarową po parku. A my bez pytania płacimy, choć tego nie mieliśmy w planach. Po krótkim odcinku drogi zajeżdżamy na kosmicznie stromy parking, gdzie już czekają na turystów autokary. Władze parku postanowiły nie udostępniać turystom zwiedzania parku na własną rękę. Za to pakują ich do autokarów i obwożą po kosmicznej okolicy, zatrzymując się przy co najważniejszych miejscach a z głośników płyną słowa komentarza pięknie recytowanie w języku hiszpańskim, niemieckim, angielskim i francuskim! Oj zła byłam o tą przejażdżkę, bo miały być wielbłądy a nie autokar! Tak, jest alternatywa do autokarowego zwiedzania parku. Dalej jadąc znajduje się postój wielbłądzich karawan, którymi możemy się udać na przejażdżkę trasą Ruta de Camellos i w taki sposób zwiedzić namiastkę tego parku. No cóż wielbłądy muszą na mnie jeszcze poczekać;)

Po powrocie z wycieczki autokarowej, przy restauracji odbywają się pokazy organizowane przez pracowników parku. Znajdujemy się bowiem w miejscu gdzie ziemia wciąż jest gorąca, podobno na głębokości 1 metra jest 100 *C, a parę metrów głębiej dochodzić może nawet do 600 stopni. Znajdują się tam wkopane w ziemię rury wystające parę centymetrów nad ziemię, przypominające niewielkie kominy, do nich pracownik wlewa wodę a po chwili zagotowana wystrzela w górę niczym gejzer. Na niższym tarasie znajduje się wykopana jama, gdzie wrzucane jest siano, które po chwili zaczyna się intensywnie palić. Zaglądamy również do wielkiego grilla, gdzie zamiast rozgrzanych węgli mamy głęboką dziurę z rozgrzanym do czerwoności wnętrzem ziemi. Wokół paleniska posadzka jest naprawdę ciepła a wręcz gorąca. Osobiście bardzo poważnie obawiałam się o moje cieniutkie buciorki pirmarkowej jakości, czy nie ulegną przetopieniu.

Lanzarotańskie winnice
Odwiedzając tą wyspę polecam zajrzeć do jednej z winnic, gdzie stosowany jest wyjątkowy sposób upraw. Pojedyncze krzewy sadzone są w niewielkich wgłębieniach i otoczone są kamiennymi murkami chroniącymi rośliny przed wiatrami. Niestety nie było nam po drodze do nich a tradycyjnie mieliśmy lekkie opóźnienie. Zdecydowani byliśmy na wykorzystanie piekącego słońca i poleniuchowanie na piasku.

Playa de Papagayo
Kolejny raz jedziemy według instrukcji w nawigacji, dojeżdżamy do ronda, przy którym znajduje się znaczek z nazwą plaży i strzałką. Skręcamy. Zaliczmy twarde lądowanie... tak... lądowanie... ciężkie przyziemienie. Otóż za rondem kończy się asfalt, kończy się ostro i głęboko. Chwała Najwyższemu, że nic w tym naszym wypożyczonym w hiszpańskim stylu aucie nie odleciało. Droga ma chyba z 5 km, Trudno to nazwać drogą. Mi to przypominało miniaturową mapę wyspy. Płaska i twarda powierzchnia podziurawiona była jak ser szwajcarski miniaturowymi kraterami takimi akurat pasującymi doskonale na okazję do urwania koła. Lekko wytrzęsieni z nadwyrężonymi amortyzatorami docieramy do parkingu. Jeśli dobrze pamiętamy, nawet musieliśmy zapłacić za bilet wstępu do tej atrakcyjnej drogi zakończonej parkiem narodowym! Niech mają, może kiedyś nazbierają na asfalt. Mamy parking i dwie niewielkie plaże. Po środku wyrosły chyba trzy restauracje. Po lekkim zawahaniu, którą plaże wybrać, wybieramy tą po lewej, żeby trzymać się planu. Spędzamy tam cudownie leniwe popołudnie. delektujemy się pięknym grudniowym słońcem rozplaszczeni na drobniutkim piasku i grudniowymi kąpielami w turkusowej wodzie niewielkiej i spokojnej zatoczki, otoczonej wysokim żółtawymi klifami. Niestety trzeba wracać, oddać auto. Do portu już nie mamy ochoty tłuc się na piechotę, z resztą czasu by na to brakło, jedziemy jak lordy taksówką.

deptak z portu do centrum Arrecife

pola lawowe z zamkiem i zatoką w tle

port rybacki w Arrecife

droga wyjazdowa z Arrecife

punkt widokowy w muzeum na terenie parku narodowego

Timanfaya

symbol parku Timanfaya

panorana podczas autokarowej wycieczki

widoki z autokaru

restauracja El Diablo

punkt widokowy przy restauracji

parking pośród wulkanów

gorąca dziura w ziemi

w drodze na plaże

ostatnia płaska prosta

plaża Papagayo

w blasku grudniowego słońca

ananasy ???






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz