niedziela, 23 października 2016

Pocztówka z Irlandii- Moherowe Klify w strugach deszczu - szybki wypad na trekking do Irlandii




Pomysł, by odwiedzić Moherowe Klify zrodził się w mojej głowie jakieś dwa lata temu, planowałam wyjazd na styczeń 2015, lecz te plany pokrzyżował pechowy los- niestety ze złamaną nogą nie było sensu tam jechać. Podróż została odłożona na dalszy plan. Ale Irlandia ciągle siedzi mi w głowie. Już w kwietniu 2015 lądujemy na lotnisku w Dublinie, w którym gościmy parę dni- organizując sobie typowy City Tour. Na hali przylotów widnieje wielki podświetlony baner reklamujący klify. Robię sobie selfi z banerem i obiecuję sobie, że dotrę tam przy najbliższej okazji.

Okazja natrafiła się na przełomie września i października tego roku (2016), a właściwie sama sobie ją stworzyłam. Krok pierwszy- kupiłam bilety lotnicze, resztę czyli transport i noclegi zorganizowałam w ciągu jednego wieczoru. Warto wierzyć, planować i dążyć do spełnienia swoich marzeń i postanowień zamiast wybrzydzać i narzekać na niesprawiedliwość losu.


SAMOLOT
Wylądowaliśmy na lotnisku w Dublinie. Klify znajdują się 250 km od lotniska, trochę daleko, ale my nie lubimy prostych rozwiązań. Fajną alternatywą jest lotnisko w Shannon, znajduje się o rzut (moherowym) beretem od klifów. Zalecieć tam można dzięki Ryanairowi z Manchesteru. Natomiast do Dublina tanio możemy polecieć z Leeds, Nottingham, Manchesteru, a nawet Doncaster.

WYPOŻYCZALNIA SAMOCHODÓW
Lądujemy w Dublinie późnym wieczorem, właściwie nocą. Musimy się dostać do wypożyczalni samochodów. Najpierw załatwiamy papierkowe formalności w okienku pod szyldem wybranej przez nas wypożyczalni na terminalu lotniska. Później łapiemy busik, który zawozi nas na parking z wypożyczalni. Tam kolejną chwilę załatwiamy kluczyki i po ciemku, zmęczeni błądzimy po parkingu w poszukiwaniu naszego samochodu. Z daleka widać jeden samochód z ułamanym zderzakiem leżącym na ziemi- no nie! To nasz samochód!! Chyba zwariowali!! Idziemy zgłosić usterkę, pan wymienia nam samochód i dostajemy Skodę! Piszę o tym gdyż nasza irlandzka wyprawa została okrzyknięta w tym właśnie momencie czeskim filmem. Wehikuł czasu, powrót do przeszłości- do dziadkowej starej "skody faworitki". Mimo upływu czasu wystrój wnętrza zmienił się nieznacznie ;)
Docieramy do hotelu, a u wejścia wita nas panna młoda w pięknej białej sukni. Myśleliśmy, że wkręcimy się jeszcze na przyjęcie weselne ale już się zakończyło;) O hotelu mogłabym ze dwie strony napisać w ramach kontynuacji "czeskiego filmu" i podać go jako przykład "jak nie powinno się prowadzić hotelu", ale nie czas i miejsce na takie tematy.

AUTOSTRADY
Z samego rana ruszamy w naszą podróż od wschodniego brzegu wyspy do zachodniego, gdzie znajdują się najsłynniejsze irlandzkie klify. Tu dowiadujemy się, że autostrady są płatne. Na szczeście nie wszystkie a tylko krótkie odcinki i nie kosztują majątku. Na trasie są normalne bramki- punkty poboru opłat,. Można zapłacić w okienku lub specjalnych maszynkach do których wrzuca się odliczoną kwotę. Wyjątkowy jest natomiast sposób płacenia za obwodnicę Dublina. Tam kamery odczytują numer rejestracyjny samochodu, a my mamy czas do godziny 20.00 następnego dnia, żeby dokonać opłaty online, w przeciwnym razie dostaniemy mandat. O ile za pierwszym razem opłaciliśmy należność tego samego dnia, to o opłacie za dzień powrotu prawie udało nam się zapomnieć ( zapłaciliśmy o 19:50 😛 )

PŁASKOWYŻ BURREN 
Po prawie 2 godzinach jazdy nudną autostradą M6 docieramy do miejscowości Galway, tam zjeżdżamy na lokalną drogę N18, potem odbijamy na N67 prowadzącą na południe wzdłuż wybrzeża. Po drodze, coś dla miłośników historycznych budowli. Warto zatrzymać się w miejscowości Kinvara gdzie znajdują się  ruiny zamku Dunguaire Castle. Charakterystyczne dla regionu są dachy pokryte strzechą. W miejscowości Ballyvaughan droga rozwidla się, skręcamy w prawo na drogę nr R477. Tu podziwiamy księżycowy krajobraz płaskowyżu Burren. Granat oceanu kontrastuje tu z szarym odcieniem charakterystycznych formacji skalnych. Częste opady deszczu od wieków wpływają na kształt tutejszych skał tworząc głębokie rozpadliny, rumowiska skalne i jaskinie. To co zobaczyliśmy na tej trasie jest jedynie małym wycinkiem tej szarej i skalistej krainy.

MOHEROWE KLIFY
Docieramy do letniskowej miejscowości Dollin- gdzie będziemy nocować. Stąd jeszcze chwila i zajeżdżamy na parking znajdujący się przy klifach. Tu w sprytny sposób zostawiamy parę euro. Wjeżdżamy na parking a płacimy za bilet wstępu od każdej osoby znajdujące się w aucie. Trochę to dziwne i wprowadzające w błąd. Niby płacimy za wejście na klify - ale kasy tam nie ma, niby płacimy za wejście do centrum turystycznego- ale nikt żadnych biletów nie kontroluje. Wychodzi, że płacimy za parking od osoby??? I w ogóle gdzie jest te centrum? Okazuje się że cały budynek zmieścił się zakamuflowany pod ziemią, ledwo widoczne jest wejście i parę okien wyłaniających się z pagórka porośniętego bujną trawą. W centrum mamy sklep z pamiątkami, kawiarnię, restaurację, toalety, niewielkie muzeum i sale wyświetlającą krótki filmik ukazujący klify z punktu widzenia szybującej mewy;) Po szybkich oględzinach opuszczamy centrum i lądujemy w sercu irlandzkiej ulewy. Świetnie - testujemy naszą odzież ( podobno) wodoodporną. Po prawej od centrum mamy szerokie schody pnące się na szczyt uwieńczonego zabytkową wieżą klifu. Wieża nazywa się O'Brien's Tower i można na nią wejść za dodatkową opłatą. Spod wieży roztacza się pocztówkowy widok na klify. Po drodze mijamy Irlandczyka wygrywającego smętne irlandzkie melodie. W połączeni z deszczową aurą muzyka dodaje chwili wyjątkowego klimatu.
Pada coraz mocniej, wahamy się czy nie zrezygnować z zaplanowanego 10 km spaceru. Już prawie mamy się poddać, ale jednak decydujemy się iść. Po 10 minutach po deszczu nie ma śladu. Idziemy. ciuchy szybko przesychają, ale po kolejnych 10 minutach dopada nas kolejna ulewa. I tak jeszcze parę razy zaliczamy deszcz i szybkie suszenie. Szlak wytyczony jest w bezpiecznej odległości od krawędzi klifów. Natomiast przy samym klifie też jest dobrze wydeptana ścieżka na dziko- którą idzie się na własne ryzyko. Kierujemy się na południe do Hag's Head, gdzie znajdują sie ruiny wieży.
Idziemy przerażeni głębią przepaści, rozkojarzeni regularnym hukiem fal uderzających o skały. A przede wszystkim zachwyceni panoramą klifów, ich wielkością i pięknem natury. Na horyzoncie w niewielkich odstępach widoczne były "deszczowe grzybki" wywołujące w nas niepotrzebne lekkie zmartwienie. Na nasze szczęście deszcz do końca dnia  już nas oszczędził.
Poniżej nasza galerii z tego moherowego dnia:
Centrum Turystyczne ukryte we wzgórzu





















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz