wtorek, 16 maja 2017

Bakewell - pierwsze kroki na angielskich szlakach (wspominamy dawne)



Podczas przegrzebywania najgłębszych zakamarków naszych podróżniczych wspomnień odnalazła bardzo dawny wpis, datowany na dzień 21 listopad 2011. Naszym celem wędrówki stało się Bakewell leżące w sercu Peak District. Do dziś dnia Bakewell odwiedziliśmy parokrotnie i jest już dla  nas dość dobrze znanym miejscem. Jednakże tamtego dnia nasze stopy stanęły  tam po raz pierwszy. Sporo lat od tego czasu upłynęło, my się zmieniliśmy ale nasze zamiłowanie do tego miejsca jest wciąż niezmienne. 
Zapraszamy do tej lekkiej relacji.


miejsce: Bakewell- niewielka miejscowość z zabytkowym centrum w Derbyshire, w samym sercu Peak District. W weekendy i wakacje tłumnie odwiedzane przez turytów.

parking: jeden z kilku w centrum

trasa: 4 mile, trasa nr. 4 "To Ashford in the Water beautifully set in the Wye valley" mapa i opis znaleźliśmy w ulotce "Walks about Bakewell" dotępnej w informacji turystycznej

Była to nasza kolejna wycieczka do Parku Narodowego Peak District, tym razem za cel obraliśmy małą mieścinę Bakewell. Zabawna część wycieczki zaczęła się już zaraz przy wyjeździe z domu, można powiedzieć że tego dnia wszystkie znaki na ziemi i na niebie wskazywały, hmm odradzały wyjazd, niestety z powodu naszego lenistwa start rozpoczęliśmy z dwugodzinnym opóźnieniem, opóźnienie te wydawało się mało ważne gdyż wyjeżdżając z domu dojazd miał zająć nam jakąś godzinkę więc plan był dotrzeć do Bakewell przed południem, trasa upływała szybko, kilometry na nawigacji topniały z każdą minutą, aż w końcu "pan hołek" nasz GPSowy towarzysz podróży wygłosił magiczną kwestię zostało 11 km 10 min do celu. No niestety 10 min przekształciło się w 2 godziny stania w gigantycznym korku przez kolejne 5 km!!!! to były barrrrdzo długie dwie godziny, niesamowicie wlecze się czas gdy ma się świadomość że cel jest już tak blisko, koniec końców dotarliśmy na miejsce, w informacji turystycznej zaopatrzyliśmy się w mapkę okolicy z proponowanymi pięcioma trasami wędrówek, po szybkiej analizie uznaliśmy że wybieramy niestety najkrótszą, bo czasu niewiele już na spacerki nam nie zostało.
trasa jak większość innych zaczynała się od wejścia komuś na podwórko, w sumie na pole, hmmm nie, to było raczej pastwisko, powitała nas wolno pasąca się owieczka, a dalej trasa wiodła przez kolejne pastwiska, witały nas kolejno kurczaki, konie, owce, krowy i tak na przemian. Z wzgórza w dół i pod górkę na wzgórze, dookoła rozpościerały się przepiękne widoczki. I tak jak znaleźliśmy się w kolejnym dołku, i zaczęliśmy się wspinać na wierzchołku zobaczyliśmy czekającą  (na nas???) parę. Kurcze dlaczego oni czekają? Dlaczego nie idą dalej? Tylko patrzą na te stado krów, które jest za ogrodzeniem. gdy dołączyliśmy się do nich równocześnie dostaliśmy odpowiedź na wcześniejsze pytania. Okazało się że dalszy ciąg ścieżki prowadzi właśnie przez pole gdzie stało i "gapiło się na nas" stado 30 krów!!!! Para anglików poddała się i zawróciła z powrotem, ale my , oj nie my nie zawrócimy. Nie po to staliśmy 2 godziny w korku gigancie żeby zawracać. Zrobiliśmy "włam na pole obok", tzn. przeskoczyliśmy przez bramę, która była zamknięta na cztery spusty. gdy przeszliśmy na drugi koniec pola, po kostki ugrzęzliśmy w błocie, okazało się że tam że oby dwa pola są ze sobą połączone i te krowy, które zabarykadowały nam przejście z jednej strony swobodnie mogły by nam wyjść na spotkanie przy opuszczaniu tego drugiego nielegalnie przez nas przekraczanego. ale miałam stracha wyobrażając sobie że uciekam przed stadem rozzłoszczonych krów!!! A mój chłopak miał dużo radości z mojego strachu. Z całego tego zamieszania pomyliły nam się drogi, i skręciliśmy jedną drogę za wcześnie, nieświadomie skracając sobie trasę o połowę i tak już z krótkiej trasy. w każdym bądź razie z pastwisk dotarliśmy do skrzyżowania, tamtędy wzdłuż drogi doszliśmy do zabytkowego mostu i młyna, a stamtąd podjęliśmy decyzję o powrocie do samochodu, bo niestety zmierz nas już gonił i ściemniało się bardzo szybko. Jednak połowę drogi powrotnej szliśmy zgodnie z wytyczoną trasą doliną rzeki. I tam po raz kolejny nie wierzyłam własnym oczom, przemknęliśmy na sam koniec po pastwisku gdzie pasły się lamy!!!!! na szczęście nie były nami zainteresowane. Wycieczka pełna emocji i zabawnych chwil, mimo że nie udała się tak jak zaplanowaliśmy wspominam ją z uśmiechem.



Bakewell Church



widok na Bakewell









Ashford in the Water

Ashford in the Water

Ashford in the Water

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz